Tego unikaj w Pradze!

Zawsze w samych superlatywach piszę o Pradze, ale nie myślcie, że tu jest wszystko piękne i cudowne. Na niektóre rzeczy trzeba uważać i dzisiaj Wam o nich opowiem :)

 

1. WYSTRZEGAJ SIĘ JEDZENIA NA RYNKU STAROMIEJSKIM

To jest pierwsza sprawa, która przychodzi mi na myśl.

Tuż przy Ratuszu Staromiejskim jest kilka stoisk, gdzie możemy kupić staropražskou šunku (staropraską szynkę pieczoną nad ogniem) czy halušky (ziemniaczane kluseczki z kapustą i skwarkami). Powiedzmy, że wszystko byłoby spoko, gdyby nie ceny, które są zabójcze. Sama nawet dałam się na to któregoś razu złapać. Zamówiłam owe halušky myśląc, że podana cena jest za porcję. 100 gramów za 49 Kč – do przeżycia. Jakie było moje zdziwienie, gdy panowie, po nałożeniu dania na plastikowy talerzyk zaśpiewali: „200 koron”. Cwaniacy :-) Nakładają na talerz ile wlezie po prostu. I tak jest z każdym jedzeniem na Rynku Staromiejskim. Zapach może zachęca, ale ktoś chyba chce mnie obrazić takim nabijaniem w balona ludzi. Fuj.

Ja nie mówię, że nie wydam 200 Kč na jedzenie. Bez przesady. Wydam. Ale niech to będzie porządny obiad, a nie jakieś kluski z plastikowego talerzyka! C’mon!

 

2. TRDELNÍK – TO NIE JEST CZESKI PRZYSMAK!

W 2008 r., gdy pierwszy raz zawitałam do Pragi, nie widziałam trdelníków. To niesamowite jak stworzenie mody na potrzeby zarobku potrafi zniekształcić historię. Dzisiaj, chodząc po Pradze, możemy odnieść wrażenie, że trdelník to staroczeski przysmak. Nic dziwnego – wszędzie tak piszą, więc skąd turysta ma wiedzieć, że jest inaczej? Ta słodkość pochodzi z Siedmiogrodu (dzisiejsze tereny Rumunii!!).

Z trdelníka zrobiono dosłownie rarytas. Możemy go zjeść w różnych kombinacjach: z orzechami, lodami, nutellą – tak na wszelki wypadek, bo sam (obtoczony cukrem i cynamonem) przecież nie jest zbyt słodki :D

Osobiście smakuje mi trdelník – nie będę ukrywać, jadłam go kilka razy (choć zawsze „sauté” – po prostu w cukrze z cynamonem). Pamiętajmy jednak, że to po prostu nie jest czeski przysmak :-)

 

3. PRZEJAŻDŻKA ZABYTKOWYM SAMOCHODEM

Matko, tu mnie też krew zalewa. 60 minut jazdy kosztuje 450 Kč za osobę. Dziękuję – postoję. W sumie pieniądze znowu nie są sprawą pierwszorzędną. Te auta po prostu wcale nie są stare. Błyszczą się jak psu…

Wyczuwam tu szwindel i nieautentyczność na kilometr. Kicz i jarmark proszę Państwa!

 

4. CIUCHCIA

Czyli po czesku vláček. Historia podobna do poprzedniej: kicz. 280 Kč za osobę. Jedyne, co ratuje ciuchcię, to fakt, że może być atrakcją dla dzieci. Ale kolejka jeździ po najstarszej, zabytkowej części Pragi – psuje krajobraz :(

 

5. SKLEPY Z SUWENIRAMI W OKOLICY RYNKU I MOSTU KAROLA

Takie sklepy znajdziemy w różnych miejscach, ale jedna ulica jest „wyjątkowa”, to ulica Karlova. Ulicą Karlovą (to ta, która łączy Rynek Staromiejski z Mostem Karola) najlepiej przejść się bardzo wcześnie rano (sugeruję godz. 7-8) lub bardzo późno (koło 22-23). Wtedy jest większa szansa, że sklepy, które znajdują się na tej ulicy, są pozamykane. Oczy wyłażą z orbit co tam jest sprzedawane. Serce mi krwawi i krwią mnie zalewa po raz kolejny. Matrioszki (?! ruskie laleczki – dlaczego?! Dlaczego sprzedają je w tym miejscu?!), syberyjskie czapy, sztuczne fretki bawiące się piłeczką… szkła, kryształy. Ech.

 

6. DZIWNE USŁUGI (MASAŻE, RYBNE PEDICURE…)

Człowiek przebrany za Pikachu. Rybny pedicure, który możemy obserwować zza szyby. Masaże przy otwartych drzwiach, by (chyba?) zachęcić jeszcze niezdecydowanych. Wyszywanki imion na serwetkach. Ciekawe co jeszcze wymyślą :(…

 


C.D.N.

Myślałam, że uporam się dzisiaj ze wszystkim. Ale za dużo nieprzyjemnych rzeczy o Pradze na jeden raz pisać nie mogę, bo mi smutno! Dlatego za jakiś czas opublikuję kolejne kwestie, których warto wystrzegać się w czeskiej stolicy.

Mam nadzieję, że tym wpisem nie obrzydziłam Wam Pragi. Chyba każde większe miasto, w którym kwitnie turystyka, prędzej czy później, doczeka się takich kwiatków… to nie znaczy, że mają nas one zniechęcić do odwiedzenia miejsca. Po prostu trzeba uważać. Zobaczyć, ale nie zwracać uwagi – trudne to, ale da się zrobić!

 

ZapiszZapisz

ZapiszZapisz

ZapiszZapisz

Dominika Rau-Walczak

Z wykształcenia jestem architektką, a zawodowo spełniam się przy renowacji zabytków. Prywatnie - kocham Pragę, starą architekturę oraz święty spokój. Zapraszam Cię do mojego świata! ☺️

10 comments
  1. Fajny wpis, żeby cię pocieszyć powiem Ci, że w wielu miastach, jakie miałam okazję odwiedzać są takie „kwiatki”. Super drogie jedzenie, zdzieranie z turystów za fotki, obrazki, butelki wody, ;-) Czasem nawet na kartkach pocztowych, o znaczkach nie wspomnę (i to się właśnie nam zdarzyło w Pradze – znaczek do Polski – klasa „e” – wg tego co widnieje na stronie Poczty Czeskiej to koszt 35 CZK. Nam takie znaczki próbowano sprzedać za 75 CZK. Myślałam, że mój mąż nie wtrzyma tego ciśnienia, poliże znaczek i przyklei go na czole sprzedającego. Na szczęście znaczki są samoprzylepne :-D
    Trdelnik smakował mi bardzo, ale może to dlatego, że polskie kołacze również lubię. Albo po prostu trafiliśmy na te lepszej jakości ;-)

  2. Trdelník – tradycyjne słodkie ciasto pochodzące ze Słowacji inaczej Kołacz. Trdelnik jak najbardziej pasuje do Czech w takim razie

    1. Cześć Roza :) Skoro „trdelník to ciasto pochodzące ze Słowacji”, to dlaczego w tym układzie pasuje do Czech?
      Sami Czesi uważają, że ta słodycz nie jest ich, tylko przywieziona z innego miejsca. Spójrz :)
      https://www.youtube.com/wat

  3. A ja akurat kocham trdelniki :D Po raz pierwszy jadłam ich odpowiednik w Budapeszcie, czasami skuszę się na nie również w Krakowie. Myślę, że w Pradze też sobie nie odmówię – ale chociaż tyle, że znam ich historię :D

    1. Zależy gdzie. Bo jadłam bardzo smaczne trdelniki, ale trafiałam też na naprawdę okropne! Najfajniej jak są ciepłe i nie tak bardzo słodkie. Mozna zjeść, ale warto mieć z tyłu głowy, że to wcale nie jest przysmak czeski :)

  4. Ach, takie cuda znajdziesz wszędzie. Praga jest najczęściej odwiedzanym miejscem w tej części Europy, więc już hurtem sprzedają wszystko ze wschodu i południa. A trdelnik pamiętam, że w głodzie w Pradze mi nawet zasmakował, choć na Gubałówce też twierdzą, że to zakopiański rarytas.

  5. Wpis baaardzo przypadl mi do gustu. Od jakiegos czasu interesuje mnie szerokie spektrum robienia turysty w balona :D Jako, ze zamieszkalam w miejscu bardzo turystycznym moge na te 'interesy’ spojrzec na chlodno. Niestety turysci to kura znoszaca zlote jaja. Podczas wakacji sklonni jestesmy wydawac wiecej 'bo sa wakacje’, jestesmy tez jakos dziwnie uspieni i rozkojarzeni, a poza tym przychodza nam dziwne pomysly do glowy 'a co tam, korzystajmy z wakacji!’ :D A tubylcy nie spia ;) Matrioszki – hahahah! O trdelniku nie mialam pojecia. We Wroclawiu tez go sprzedaja na…jarmarku swiatecznym stylizowanym na niemiecki….. :D Ulica z suwenirami w Pradze rzeczywiscie boli – wryla mi sie w pamiec.

    1. No no, to jest ciekawy temat. Ale też mnie drażni jakoś :D chyba właśnie dlatego, że nie lubię jak ktoś kogoś nabija w butelkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *